Baza pod cienie to kosmetyk, bez
którego swego czasu nie wyobrażałam sobie makijażu oczu.
Nakładałam ją na całą powiekę ruchomą, po czym aplikowałam
cienie w kamieniu. Baza pod cienie podbijała kolor i przedłużała
trwałość makijażu. Czy jednak baza pod cienie jest konieczna?
Powiem Wam, że długo wychodziłam z
założenia, że przy swojej budowie oka nie mogę obejść się bez
bazy pod cienie. Stosowałam ją naprawdę namiętnie. Najpierw
kupiłam najtańszą z Virtuala, potem eksperymentowałam z
Collistarem, Inglotem, Hean, Golden Rose, Zoevą i Sephorą. Miałam
naprawdę wiele baz pod cienie z różnych półek cenowych. Z
perspektywy czasu mogę polecić tę z Collistara, Golden Rose, Zoevy
i Sephory. Baza pod cienie Virtual szybko zastygała na kamień i
stawała się bezużyteczna. Z kolei Hean była jej przeciwieństwem,
masełkowata, gładko sunęła po skórze, miała lekko różowawy
kolor, ale makijaż nałożony na nią dość szybko spływał. Z
kolei baza pod cienie z Inglota okazała się totalną porażką.
Była dużo za ciemna, przez co przebijała się spod jasnych beży.
Nie podbijała koloru cieni i skracała trwałość makijażu. Mówię
o starej wersji w słoiczku.
Wiem, że wiele kobiet aplikuje cienie
do powiek na korektor. Ja tego nie robię, bo korektor lubi spływać
z powieki i okropnie się z niej ściera. Dla mnie to kiepskie i mało
praktyczne rozwiązanie. Ostatnio aplikuję cienie do powiek na nagą
powiekę i powiem Wam, że makijaż trzyma się do wieczornego
demakijażu. Nic się nie ściera ani nie warzy. Makijaż wygląda
naprawdę perfekcyjnie. Nie ma nawet śladu ciastoliny. Długo się
zastanawiałam, z czego to wynika. Wydaje mi się, że to zasługa
stosowania przeze mnie cieni, które charakteryzują się wysoką
jakością. Ostatnio sięgam po paletkę Anastasia Beverly Hills
Modern Renaissance oraz Too Faced Just Peachy Matte. Bardzo ładnie
spisują się też cienie mineralne Annabelle Minerals oparte na
glince oraz matowe cienie My Secret produkowane przez Pierre Rene. W
ich przypadku naprawdę nie potrzebuję bazy do podbijania koloru czy
przedłużania trwałości makijażu. Na dodatek zauważyłam, że
bez użycia primera cienie blendują się o wiele łatwiej.
Wydaje mi się, że gdy byłam
studentką, po prostu kupowałam beznadziejne cienie. Trzeba było
ratować je primerem. Inaczej w ogóle nie szło wydobyć z nich
koloru, a makijaż szybko się ścierał. Na pewno wtedy nie było
mnie stać na droższe cienie marek selektywnych. Tak naprawdę
dopiero od paru lat mogę sobie na nie pozwolić. Na pewno baza pod
cienie nie jest złym kosmetykiem, ale gdy możemy sobie pozwolić na
zakup czegoś lepszego, to zainwestujmy w jedną porządną paletę
zamiast kilkanaście wkładów Inglota, które moim zdaniem są
stanowczo przereklamowane. Cenowo wyjdzie podobnie, a Anastasia
Beverly Hills czy Too Faced to jakość sama w sobie. Te cienie same
się blendują, nie tracimy więc nerwów jak przy Inglocie czy Bell,
aby najpierw uzyskać jakikolwiek kolor, potem go rozetrzeć bez
prześwitów i cieszyć się makijażem do późnych godzin
wieczornych.
Na dodatek wydaje mi się, że duże
znaczenie ma fakt, iż moje powieki ostatnio stały się normalne.
Nie są ani suche, ani tłuste, lecz w sam raz. Mogę zatem nakładać
na nie swoje ulubione cienie i nie zaprzątać sobie głowy
primerem. Wydaje mi się, że dużo też robi sposób aplikacji oraz
wykorzystywane pędzle. Ja ostatnio maluję się tymi z Zoevy i
Inglota. Bardzo dobrze sprawdza się także pędzel do blendowania
Annabelle Minerals. Cienie staje się wklepywać w powiekę, a
dopiero potem delikatnie je rozcierać.
Na moich powiekach baza jest absolutnie niezbędna. Bez niej cienie znikłyby po zaledwie 2-3 godzinach. I to też nie byle jaka, bo 8 godzinny makijaż zapewnia mi jedynie mieszanka Eye Shadow Keeper z Inglota i Color Tattoo z Maybelline. Kiedy potrzebuję jeszcze dłuższej trwałości to niestety muszę postawić na cienie ABH lub Zoeva.
OdpowiedzUsuńJa czasem sięgam po bazę,a czasem nie. Wszystko zależy właśnie od tego po jakie cienie sięgam :) Teraz mam ochotę na bazę z Nyxa, która ładnie podbija cienie brokatowe i foliowe :)
OdpowiedzUsuń