Gdy sięgałam po ten poradnik,
słyszałam, że nie jest najwyższych lotów. Nie miałam więc
bowiem niego specjalnie wygórowanych oczekiwań. Tymczasem widzę,
że to jedna z lepszych książek z dziedziny kosmetologii, z jaką
kiedykolwiek miałam do czynienia. Nie wiem, skąd tyle słów
krytycznych pod adresem książki Bez parabenów. Beatrice Mautino
nie staje w obronie koncernów, lecz z naukową dociekliwością
przygląda się rezultatom różnych badań. To właśnie stanowi o
sile i wyjątkowości tego tytułu.
Parabeny nie cieszą się najlepszą
sławą, odkąd grupa badaczy wykryła ich obecność w komórkach
nowotworowych piersi. Zaczęto wówczas oskarżać dezodoranty
zawierające parabeny o to, że przyczyniają się do ich
wprowadzenia do węzłów chłonnych, skąd przenikają do gruczołów
sutkowych. Te teorię miały potwierdzać lokalizacje zmian
nowotworowych w okolicy węzłów chłonnych. W rzeczywistości
jednak kolejne badania przeprowadzone przez inne grupy naukowców
wykazały, że parabeny występują też w komórkach nowotworowych
piersi u kobiet, które nigdy nie stosowały dezodorantów. Nie
wiemy, czy parabeny powodują raka, czy po prostu powstają w
komórkach piersi jako jeden z metabolitów. Zatem wnioski pierwszej
grupy badaczy wydają się nieuzasadnione.
Beatrice Mautino zwróciła uwagę na
pewien bardzo istotny fakt, z którego nie do końca zdawałam sobie
sprawę. O ile wiem, że firmy wycofują parabeny ze składu swoich
produktów, bo nie chcą, aby te też okryły się złą sławą, o
tyle nie zdawałam sobie sprawy ze składu ekstraktu z pestek
grejpfruta. Nie jest dla mnie tajemnicą, że fenoksyetanol czy
imidazolinyl urea to konserwanty o wiele bardziej toksyczne od
parabenów. Ponadto wykazują działanie rakotwórcze. Trudno się
temu dziwić, zwłaszcza że imidazolinyl urea to nic innego jak
pochodna formaldehydu. Tego samego związku, którego roztwór służy
nam do konserwowania i przechowywania organów. Natomiast ekstrakt z
pestek grejpfruta wydawał mi się dość bezpieczny. Wiedziałam, że
trzeba go wydobyć przy użyciu rozpuszczalników organicznych. Nie
wiedziałam natomiast, że zawiera parabeny i triklosan –
substancję wykorzystywaną przy dezynfekcji.
Beatrice Mautino przygląda się też
SLS, który także z zupełnie nieuzasadnionego powodu bywa
postrzegany jako rakotwórczy. On w przeciwieństwie do ammonium
lauryl sulfate i wielu innych swoich zamienników nie jest aż tak
toksyczny. Owszem, możemy sobie wyrządzić nim krzywdę, gdy
korzystamy z proszku. Jednak szampon czy żel pod prysznic to silnie
rozcieńczony roztwór SLS, który nie podrażnia skóry i nie
powoduje raka.
Poradnik Bez parabenów zawiera też
informacje nt. dopuszczania substancji wykorzystywanych w kosmetykach
do obrotu na terenie Unii Europejskiej. Specjalna komisja składająca
się z kilkunastu naukowców z różnych krajów przygląda się
dostępnym doniesieniom naukowym. Ocenia bezpieczeństwo składnika i
określa zasady jego stosowania. Co ciekawe, aż 2/3 wszystkich
zgłoszonych składników jest odrzucanych. Unia Europejska ma
najbardziej rygorystyczne regulacje dotyczące składu kosmetyków, w
naszej części świata choć testy na zwierzętach są zakazane, to
naprawdę rzetelnie podchodzi się do problemu.
Bardzo zainteresował mnie też jeden z
ostatnich rozdziałów, z którego dowiedziałam się, że niemal
każdy tusz wraz z opakowaniem, w którym go umieszczono, jest wart
ułamek euro. Wiele kosmetyków produkuje się dziś we Włoszech w
fabrykach kooperacyjnych. Ich właściciele wytwarzają specyfiki dla
różnych marek, zarówno drogeryjnych, jak i wysokopółkowych.
Podkreślają, że ich skład jest bardzo zbliżony, podobnie jak
działanie. Jedne cienie do powiek trafiają do pięknych opakowań,
drugie sprzedaje się w zwykłych plastikach. Niemniej ich jakość
jest często taka sama.
Beatrice Mautino ostrzega nas też
przed chwytami marketingowymi. Żaden kosmetyk nie zwalczy cellulitu,
kolagen nie wniknie w głąb skóry, a cząsteczki mające przyłączać
się do naszego DNA dzięki Bogu nie mają takich właściwości.
Inaczej groziłby nam proces nowotworzenia.
Bez parabenów to poradnik
kosmetologiczny, do którego nie mam żadnych zastrzeżeń. Dawno nie
spotkałam się z tak fachowym kompendium wiedzy spisanym prostym i
zrozumiałym językiem. Gorąco polecam tę książkę wszystkim
kobietom, które używają kosmetyków i interesują się tą
tematyką.
Pierwszy raz widzę tę książkę i od razu zapisuję na swoją wishlistę. Gdyby tak było, kobiety by schodziły całymi rodzinami na raka, a tak nie jest. Używam to, co po prostu mi odpowiada, bez jakiejś schizy.
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńKusząca propozycja :)
OdpowiedzUsuńJa akurat za czytaniem poradników nie przepadam :( ale po twojej recenzji mam ochotę przeczytać ten :)
OdpowiedzUsuńSłuchałam na YT rozmów z autorką (po włosku) i brzmiała całkiem sensownie, więc książka pewnie nie jest taka zła. Autorka we Włoszech w ramach popularyzacji wiedzy zainicjowała nowy lokalny festiwal nauki. O ile dobrze zapamiętałam odbywa się on w Mediolanie. Autorka ma też swój kanał YT na którym chce popularyzować wiedzę o nauce.
OdpowiedzUsuńChętnie sięgnęłabym po tę książkę, mimo iż nie przepadam za poradnikową literaturą. Ale chęć dowiedzienia sie o co tak naprawdę z tymi parabenami chodzi jest wielka.
OdpowiedzUsuńKusisz mnie, oj kusisz!
OdpowiedzUsuń.
OdpowiedzUsuń