Ostatnio byłam
pochłonięta czytaniem podręczników z ekonomiki, zarządzania
itp., dlatego nie śledziłam na bieżąco wydarzeń w świecie
blogowo-kosmetycznym. Wczoraj gdy powróciłam do świata żywych,
weszłam na Wizaż i dowiedziałam się o nowej aferze. Tym razem
chodzi o Farmonę, która wypuściła linię kosmetyków do włosów
„Herbal Care”. Firma ta reklamuje owe produkty jako pozbawione
SLES, a tymczasem w składzie widnieje ten syntetyczny, podkreślam
syntetyczny, nie roślinny, jak próbuje nam wmówić osoba
odpowiadająca na maila Ofetowej,
detergent. Próba oszustwa, a może niedopatrzenie, błąd,
literówka? Blogerka, która dostrzegła nieścisłość, postanowiła
sprawę wyjaśnić. W tym celu napisała maila do Farmony. Jego treść
nie była oskarżycielska, ot, zwykłe zwrócenie uwagi ze strony
konsumentki. Odpowiedź była co najmniej żenująca. Zamiast
docenić, że konsument zwraca uwagę na nieścisłości i dokonać
korekty, rozpoczął się atak na Ofetową. Nie od dziś wiadomo, że
najlepszą obroną jest atak. Odpowiedź Farmony była strzałem w
stopę, ponieważ nie żyjemy w czasach komunistycznych, półki
wręcz uginają się od towaru, dlatego nie ma problemu, by znaleźć
zamienniki tej marki wśród konkurencji.
Od pewnego czasu można
zaobserwować trend eko oraz włosomaniactwo. Przeglądając blogi,
widać, że dziewczyny stosują różnego rodzaju oleje, wcierki,
odżywki. Osoby, którym zależy na zdrowych włosach, stawiają na
bardziej naturalną pielęgnację i szampony pozbawione silnych,
syntetycznych detergentów. Sama nie wiedziałam, jak wielką krzywdę
robią mi zwykłe, drogeryjne szampony, aż nie znalazłam takiego
bez SLS i SLES. Myślałam, że mój łupież ma podłoże drożdżowe
(Malassezia furfur), ale okazało się, że moja skóra głowy
tak reaguje na syntetyczne detergenty. Farmona podchwyciła ten
trend i postanowiła na nim co nieco ugrać. Wypuściła preparaty do
włosów, rzekomo pozbawione SLES.
Liczyła przy tym chyba
na niewiedzę konsumentek, które nie potrafią rozwinąć skrótu
SLES i nie zorientują się, że najwyżej stojący detergent w
składzie INCI, to właśnie SLES. Na szczęście żyjemy w coraz
bardziej świadomym świecie konsumentów, którzy zaczynają zwracać
uwagę na to, co kupują. Ja nie czytam zapewnień producenta, bo te
często mijają się z prawdą i można je włożyć między bajki.
Lekturę zaczynam od składu INCI. Znam wiele
„naturalnych/ziołowych/roślinnych” kosmetyków, które w
składzie mają oleje mineralne, SLS, SLES i parę innych świństw.
Zresztą dzisiaj nie trzeba mieć wykształcenia
przyrodniczo-technicznego ani chemicznego, by znaleźć interesujące
informacje. W internecie wręcz roi się od publikacji naukowych.
Wiele z nich jest napisanych na tyle prostym językiem, że
przeciętny czytelnik jest w stanie wyłuskać ogólny sens. Język
angielski, w którym to ukazuje się większość artykułów
naukowych, jest znany coraz większej liczbie Polaków. Nie ma
problemu z dotarciem do wiarygodnych informacji. Tym bardziej dziwi
polityka Farmony.
Pani odpowiadająca na
maile Ofetowej, nie potrafiła dostosować się do podstawowych zasad
kultury. Swoją drogą dziwi mnie, że do pracy w handlu biorą osoby
pozbawione dobrych manier. Takie jednostki psują reputację firmy.
Handel to specyficzna sfera. Tutaj trzeba umieć walczyć o klienta,
a nieprzyjemne odzywki raczej nie zachęcają do zakupu produktu
danej marki, zważywszy, iż żyjemy w czasach wolnego rynku i
globalizacji. Firma powinna walczyć o klienta, o jego pochlebne
opinie, odpowiadać na jego pytania. Tutaj mamy do czynienia z
działaniem zgoła odmiennym. W Japonii firma ucieszyłaby się, że
klient poświęcił swój wolny czas i poinformował ją o
nieścisłościach związanych z obrotem danego towaru. W Polsce
chyba jeszcze nie wszystkie firmy do tego dorosły, albo do końca
nie zrozumiały działania wolnego rynku, czarnego PR i możliwości
komunikacyjnych, jakie daje dostęp do internetu. Jeśli
przedstawiciele jakiejś firmy odnoszą się do klienta
niekulturalnie i stosują przy tym paternalizm, to muszą się liczyć
z tym, że zostanie to upublicznione w internecie i szybko się
rozniesie wśród potencjalnych klientów.
Pani odpowiadająca na
list zarzuca Ofetowej brak wiedzy chemicznej i kosmetologicznej.
Sugeruje, że laicy nie powinni analizować składu. Dla pewno dla
firm pokroju Farmony byłoby lepiej, gdyby klienci jej ślepo
zawierzali i nie czytali, co naprawdę zawiera dany kosmetyk, ale na
szczęście coraz więcej osób rozwija swoją wiedzę chemiczną,
podchodząc do tego jak do swego rodzaju hobby. Wzrastająca
świadomość konsumentów na pewno jest w nie smak.
Poza tym autorce chodziło
głównie o rozmijanie się z prawdą. Na stronie było „bez SLES”,
a SLES widniał w składzie. Dzisiaj to poprawiono na „bez SLS”.
Chyba Farmona jednak obawia się o swoją reputację. Poza tym
wprowadzanie klienta w błąd, mogłoby zainteresować Rzecznika ds.
Konsumenta. Gdyby firma przeprosiła za błąd i od razu dokonała
korekty na swojej stronie, wówczas nie byłoby takiego niesmaku...
Na dodatek osoba, która odpowiadała Ofetowej, zasugerowała, że
SLES jest bezpieczny i pochodzenia roślinnego. A tymczasem istnieją
publikacje, które wskazują na to, że SLES jest nieco
delikatniejszy od SLS, ale nadal jest dosyć silny. Przyczyniał się
do podrażnienia oczu i skóry wśród zwierząt laboratoryjnych.
Jego negatywne oddziaływanie wzrasta wraz ze stężeniem. A
tymczasem SLES jest na początku składu INCI, a więc występuje w
całkiem sporej ilości. Osoby o wrażliwej skórze głowy, mogą
uskarżać się na podrażnienie, świąd itp. Warto podkreślić, iż
jest to detergent syntetyczny, nie roślinny.
Jeśli chodzi o Farmonę,
to istnieje tylko jeden produkt, który sobie cenię. Jest nim
wcierka do włosów Jantar. Używam jej codziennie do rozczesywania
włosów i do ich kręcenia na wałkach. Daje całkiem fajny efekt.
Szkoda, że firma ją produkująca pozostawiła po sobie taki
niesmak.
Nie zdążyłam zrobić
printscreenów na stronie Farmony, ale możecie prześledzić je u
Em.
PS Czy zdarzyło Wam się
trafić na produkty, w przypadku których producent rozmijał się z
prawdą. Pisał np. o braku parabenów, a tymczasem te widniały w
składzie INCI?
Zdarzylo niestety mi sie trafic na takie produkty:/
OdpowiedzUsuńZ tego, co widziałam, to chyba nacięłaś się na produktach z Rosji.
UsuńDziwna sprawa. Jak można tak oszukiwać konsumentów. Niech sobie darują te eko nowinki z takim składami.
OdpowiedzUsuńNiestety dużo jest takich nowinek. W nazwie nawiązują do eko, natury, a skład woła o pomstę do nieba. Dzisiaj w Realu widziałam mleczko do demakijażu z Evy, jakaś seria "garden" czy coś w tym stylu. Na początku paraffinum liquidum, a w płynie do demakijażu oczu PEG-8. Nie ma to jak "sama natura".
UsuńDobry post. Myślę, że pani która odpisywała tej blogerce zostanie nieźle zbesztana, jak zostanie wykryte, jaki ferment pozostał po tej sytuacji.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to czegoś nauczy nasze polskie firmy. Szacunek do klienta to podstawa, jeśli chce się egzystować w handlu i usługach. Mamy wybór. Konkurencja nie śpi.
Usuńnie przypominam sobie, abym natknęła się na podobne oszustwo, ale bardzo dziwi mnie zarzucanie innym braku wiedzy na temat kosmetyków i ich składów, szczególnie wśród nas - blogerek, tym bardziej, że w naszym środowisku wciąż głośno jest o toksycznych składnikach, ich działaniu itd.
OdpowiedzUsuńZresztą z Twojego posta wynika, że napisać mogła to nawet dyplomowana kosmetolożka nie przyznająca się wprost do swojej profesji, więc tym bardziej bezpodstawny wydaje mi się ten pojazd na zaniepokojonego klienta..
Osoby, które interesują się kosmetykami, z czasem, nawet jak wcześniej nie zwracały na to uwagi, zaczynają analizować składy. To wchodzi w krew, ponieważ inne dziewczyny piszą o kremach z parafiną, która zapycha itp. Pomijam fakt,że nie brakuje dziewczyn po kierunkach przyrodniczo-technicznych, gdzie jest chemia, biochemia, toksykologia etc.
Usuńnie zdają sobie sprawy jaką siłę przekazu ma środowisko blogerskie. i mają nas za idiotów. a atakiem na pytanie i sugestie reaguje tylko ten, który się boi i nie ma racjonalnych argumentów opartych na silnej, prawdziwej podstawie.
OdpowiedzUsuńniesmak pozostanie.
Też zawsze wychodziłam z założenia, że jak ktoś nie ma argumentów, to zaczyna wycieczki osobiste. Oni nawet sobie nie zdają sprawy, jak wiele blogerek poświęca swój czas na weryfikowanie składów, poza tym napisać maila mogła równie dobrze osoba po chemii, biotechnologii kosmetologicznej czy też kosmetologii.
UsuńZawsze lubiłam tą firmę... może należy produkt cenić powyżej PR...ale jak pogodzić się z takim chamstwem. Nie wiem kiedy kupię jakikolwiek produkt tej firmy. Trochę mnie wkurzyli i chyba jak na razie nie mam najmniejszej ochoty...
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc po tej akcji, zaczęłam się zastanawiać, czy firmy nie oszukują nas też w innych przypadkach. Czasami kupujemy jakiś żel, szampon, cień, który w składzie nie ma wypisanych parabenów, ale na dobrą sprawę producent może być nieuczciwy. Pieniądze zarobi na haśle "bez parabenów". A wątpię, by ktoś sprawdzał skład kosmetyków (mam na myśli badania zewnętrzne), skoro żywność, która ma być kontrolowana, nie jest sprawdzana, o czym świadczy chociażby afera z rybami z Lublina, proszkiem jajecznym czy też solą drogową. Moim zdaniem są firmy, które sobie na takie coś nigdy nie pozwolą, bo sporo kosztowało je uzyskanie certyfikatu ekologicznego, ale oprócz nich są firmy, które wprowadzają kosmetyki eko, ale nie są one poparte żadnym certyfikatem.
UsuńBardzo fajnie to opisalas, piękna polszczyzną, tekst na poziomie, mucha nie siada, chyle czoła :)
OdpowiedzUsuńO akcji z farmona czytałam i cóż - żenada
Bardzo cieszy mnie fakt, że tekst nadaje się do czytania, bo w pewnym momencie zastanawiałam się, czy warto w ogóle opublikować ten bełkot;)
Usuń