Uwaga na chińskie kosmetyki znanych marek

Pamiętam, że jakiś czas temu wybrałam się do drogerii i przeglądałam kosmetyki. Głównie kolorówkę. Przeglądałam różne cienie, szminki, pudry i podkłady. Znalazłam całkiem fajne produkty, ale mój zachwyt minął, gdy zauważyłam, skąd pochodzą kosmetyki. Napis: Made in China skutecznie mnie odstraszył. Na opakowaniu w nazwie przewinęła się europejska stolica, jest ona mocno wyeksponowana też z tyłu, ale jak potem dowiadujemy się po rozszyfrowaniu małych literek, firma mająca swoją siedzibę w Europie, zleciła produkcję Chińczykom. Po przyjściu do domu przerzuciłam wszystkie swoje kosmetyki kolorowe i pielęgnacyjne, na szczęście nie jestem posiadaczką żadnych chińskich wyrobów. Nie mam nic przeciwko Chińczykom, aczkolwiek kosmetyków wyprodukowanych w Chinach nie nałożyłabym sobie na twarz, tak samo jak nie jadłabym z chińskich naczyń, ponieważ boję się toksycznych, rakotwórczych substancji, które mogą być obecne w tych produktach. Nie raz już media podawały, żeby oddać chińskie zabawki, kubki itp., ponieważ znaleziono w nich niebezpieczne substancje i mogą zagrażać naszemu zdrowiu. Niepokoi mnie trend, że obecnie wszystko produkuje się w Chinach. Jest to uzasadnione ze względów ekonomicznych, producentowi zależy na jak największym zysku, ale z drugiej strony cierpi na tym jakość. Wystarczy porównać chińskie i polskie staniki. Te polskie nadają się do noszenia przez kilka lat, nie odpinają się, rozciągają się powoli. Chińskie nosimy przez miesiąc, dwa, potem lądują na śmietniku, bo są porozciągane. To smutne, że zagraniczne marki, które często do najtańszych nie należą, tak oszczędzają na kliencie, że nie dbają o jakość i bezpieczeństwo swoich produktów.

Konkludując, zachęcam do sprawdzania pochodzenia wybieranych kosmetyków przed podejściem do kasy. Chyba żadna z nas nie chce zaaplikować sobie substancji kancerogennych.