Makijaż i demakijaż oczu kobiet noszących szkła kontaktowe

Nigdy nie zastanawiałam się, jak wykonują makijaż i demakijaż osoby, które na co dzień noszą szkła kontaktowe. Do czasu... Wprawdzie mój wzrok w ostatnim czasie nie ucierpiał, ale odkąd moja mama zrezygnowała z okularów na rzecz soczewek, zaczęłyśmy zgłębiać temat.

Decydując się na szkła kontaktowe, powinnyśmy zweryfikować dotychczasową zawartość naszej kosmetyczki. Oczy osób, które noszą soczewki, stają się niezwykle wrażliwe, nawet sprawdzony tusz, eyeliner czy kredka może doprowadzić nas do łez. Na szczęście nie oznacza to, iż korzystając ze szkieł kontaktowych, musimy zrezygnować z makijażu, wciąż możemy wydobywać głębię spojrzenia i podkreślać naturalne piękno naszej tęczówki. Klucz do sukcesu stanowią odpowiednio dobrane kosmetyki. 



Załóż soczewki przed makijażem

Soczewki należy założyć przed przystąpieniem do makijażu, ponieważ nasze oczy potrzebują czasu, zazwyczaj kilkunastu minut, aby przyzwyczaić się do szkieł. Jeśli zaspałaś do pracy i nie możesz czekać, lepiej zrezygnuj z cieni do powiek i tuszu do rzęs.  Malując oczy bezpośrednio po nałożeniu soczewek, ryzykujemy, iż nasz makijaż spłynie wraz z łzami.

Wybierz beztłuszczową bazę pod cienie

Baza pod cienie to dla wielu z nas podstawa, bez niej nawet nie przystępujemy do makijażu oczu. Tłuste, opadające powieki odziedziczyłam po mojej mamie, bez wsparcia z zewnątrz żaden kosmetyk kolorowy nie utrzyma się na nich dłużej niż godzinę.  Odkąd odkryłyśmy, że baza pod cienie przedłuża trwałość makijażu, chętnie korzystamy z jej dobrodziejstw. W związku z tym, iż moja mama od niedawna nosi soczewki, wzięłyśmy pod lupę skład jej ulubionego kosmetyku. Baza pod cienie dla osób korzystających ze szkieł kontaktowych nie powinna zawierać tłustych substancji i komponentów zapachowych. Kwasy tłuszczowe oraz ich pochodne mogą trwale zanieczyścić soczewkę, z kolei w przypadku składników oznaczanych na etykietach jako parfum/fragrance istnieje ryzyko, iż podrażnią one oko. Na szczęście pośród baz pod cienie dostępnych na rynku można znaleźć produkty opracowane z myślą o kobietach, które na co dzień noszą soczewki. W tego typu specyfikach substancje o charakterze tłuszczowym zostały zastąpione silikonami.



Stosuj wyłącznie hipoalergiczne cienie do powiek

Lubisz podkreślać kolor tęczówki przy pomocy cieni do powiek? Sprawdź, czy twoje ulubione kosmetyki zawierają adnotację, iż mogą być stosowane przez osoby noszące szkła kontaktowe. W miarę możliwości wybieraj cienie hipoalergiczne, unikaj tych w kremie, ponieważ mogą zawierać substancje tłuszczowe. Podczas zakupów w drogerii zwróć uwagę, czy produkt, który wrzucasz do koszyka nie był wcześniej używany. Niestety, nie brakuje osób, które otwierają pełnowymiarowe produkty pomimo obecności testerów. Nawet jeśli ubytek kosmetyku jest nieznaczny, istnieje ryzyko, że wraz z cieniem do powiek przeniesiemy na powiekę bakterie. Na szczęście drogerie coraz częściej zabezpieczają pełnowymiarowe produkty.  Datę otwarcia poszczególnych cieni do powiek warto zapisywać w pliku w Excelu i regularnie pozbywać się przeterminowanych kosmetyków. Jeśli wiesz, iż nie zużyjesz danego produktu w przed upływem daty ważności, a nie znosisz marnotrawstwa, przyjrzyj się minerałom.  Nie zawierają one alergenów, substancji tłuszczowych i komponentów zapachowych, toteż doskonale sprawdzają się w makijażu wrażliwych oczu.  Z myślą o osobach, które noszą soczewki, firmy zajmujące się produkcją dermokosmetyków opracowały specjalne cienie do powiek. Hipoalergiczne produkty do makijażu oczu znajdziemy również w drogeriach, zwróć uwagę, czy zostały one przebadane pod kątem okulistycznym i dermatologicznym.

Choć osoby korzystające ze szkieł kontaktowych nie muszą rezygnować z cieni do powiek, powinny unikać kosmetyków zawierających brokat. Połyskujące drobinki mogą dostać się pod soczewkę i przyczynić się do uszkodzenia rogówki. Należy również unikać cieni z tendencją do osypywania, ponieważ podczas aplikacji mogą one zanieczyścić szkła kontaktowe. W związku z tym, iż oczy osób noszących soczewki często łzawią, spośród produktów dostępnych na rynku warto wybrać te o wodoodpornej formule.

Unikaj kreski na linii wodnej

Decydując się na szkła kontaktowe, nie musimy rezygnować z kreski wykonanej przy pomocy eyelinera. Warto jednak zrezygnować z podkreślania linii wodnej, ponieważ pigmenty i tłuszcze zawarte w kredce nierzadko odkładają się na soczewce. W przypadku eyelinerów i konturówek do oczu również należy zwracać uwagę, aby stosowane przez nas produkty były hipoalergiczne.



Używaj maskary wodoodpornej bez włókien wydłużających

Niektóre tusze do rzęs dostępne na rynku pozwalają uzyskać spektakularny efekt dzięki niewielkim włóknom, które osadzają się na włoskach, przyczyniając się do ich wydłużenia i pogrubienia.  Osoby noszące soczewki powinny jednak sięgać po maskary wolne od drobinek jedwabiu, ponieważ mogą one dostać się pod soczewkę i tym samym przyczynić się do podrażnienia gałki ocznej.

Osoby, które noszą szkła kontaktowe, często skarżą się na suchość oka, problem można rozwiązać dzięki specjalnym kroplom, należy jednak pamiętać, iż podobnie jak naturalne łzy mogą one rozpuścić tusz. W związku z tym warto zainwestować w maskarę wodoodporną, przebadaną okulistycznie, która może być stosowana przez osoby noszące szkła kontaktowe. Korzystając ze szkieł kontaktowych, powinnyśmy częściej wymieniać tusz na nowy, najlepiej co 3 miesiące, ponieważ w miarę upływu czasu maskara zaczyna wykazywać tendencję do osypywania. Okruchy mogą dostać się pod soczewkę i podrażnić oko.



Karnawał to doskonała okazji do eksperymentowania z makijażem i sztucznymi rzęsami. Te ostatnie nie są jednak wskazane przy szkłach kontaktowych, ponieważ klej może wchodzić w interakcje z soczewką.

Zdejmij soczewki przed demakijażem

Przed przystąpieniem do wieczornego demakijażu należy zdjąć soczewki. W związku z tym, iż po całym dniu noszenia szkieł kontaktowych oczy są niezwykle wrażliwe, kosmetyków kolorowych nie należy usuwać przy pomocy przypadkowego preparatu. Do demakijażu używamy delikatnych specyfików, które zostały przebadane dermatologicznie i okulistycznie. W miarę możliwości unikamy mleczek, ponieważ tego typu kosmetyki pozostawiają tłusty film, który może dostać się na soczewkę podczas porannego zakładania szkieł kontaktowych. Przy wyborze preparatu do demakijażu warto pamiętać, iż musi on rozpuszczać wodoodporne produkty takie jak tusz, eyeliner czy cień do powiek. Dla osób noszących szkła kontaktowe najlepszym rozwiązaniem są delikatne płyny do demakijażu, ponieważ nie pozostawiają one tłustej powłoczki i nie podrażniają spojówki.

W celu usunięcia makijażu do powieki przykładamy bawełniany płatek kosmetyczny zwilżony odpowiednim specyfikiem i poruszamy się w kierunku od zewnętrznego do wewnętrznego kącika. Czynność tę staramy się wykonywać delikatnie, aby niepotrzebnie nie podrażniać gałki ocznej. Stosowany przez nas płyn powinien dokładnie usuwać makijaż, ponieważ pozostałości po kosmetykach kolorowych mogą wywołać podrażnienie, gdy nazajutrz założymy soczewki.


Choć mogłoby się wydawać, że makijaż i demakijaż osób noszących szkła kontaktowe jest skomplikowany, warto porzucić okulary na rzecz soczewek. Te ostatnie mają wiele zalet. Są zdecydowanie lżejsze i wygodniejsze od okularów. Dzięki soczewkom nikt oprócz nas nie wie, że mamy wadę wzroku.  Nosisz szkła kontaktowe?  Wypełnij kwestionariusz zadowolenia z soczewek  i weź udział w konkursie 100% Happy, w którym nagrodą jest roczny zapas soczewek CooperVision (zgłoszenie należy przesłać do 28.02.2015 r.). Szczegóły znajdziesz na tej stronie. Warto też zasięgnąć opinii specjalisty,  który nie tylko wskaże właściwe dla ciebie szkła kontaktowe, ale też udzieli rad dotyczących zakładania i zdejmowania soczewek oraz ich przechowywania, znajdziesz go dzięki wyszukiwarce CooperVision

Sally Hansen Insta-Dri top coat – idealny wysuszacz lakieru?

Lubię malować paznokcie, mam sporą kolekcję lakierów różniących się kolorem i wykończeniem, ale wiele z nich długo schnie, przez co rano budzę się z odbitą fakturą pościeli. W związku z tym, iż od pewnego czasu każda wolna chwila jest dla mnie na wagę złota, postanowiłam wypróbować jeden z lakierów nawierzchniowych, które zbierają pochlebne recenzje w blogosferze. Wybór padł na Sally Hansen Insta-Dri top coat. Czy wspomniany kosmetyk zrewolucjonizował mój manicure i pozwolił zaoszczędzić czas, który do tej pory traciłam, czekając, jak lakier wyschnie?






Czy przyspiesza wysychanie lakieru?

Początkowo byłam zachwycona działaniem wysuszacza Sally Hansen, lakiery zastygały stosunkowo szybko, wprawdzie nie następowało to w ciągu 30 sekund, ale tego typu obietnic nigdy nie traktuję poważnie. To mój pierwszy top coat, nie licząc lakierów nawierzchniowych Essence i Venita, których działanie nijak się ma do zapewnień producenta. Na tle swoich tańszych poprzedników Sally Hansen Insta-Dri wypada rewelacyjnie, choć w rzeczywistości wiele brakuje mu do ideału. Trudno wystawić jednoznaczną ocenę wysuszaczowi, ponieważ jego działanie w dużej mierze zależy od rodzaju kolorowej emalii. O ile omawiany top coat świetnie współpracuje z lakierami Joko, które charakteryzują się świetną jakością, o tyle w połączeniu z produktami Delii czy Wibo jego jakość pozostawia sporo do życzenia. Zdaję sobie sprawę, że tańsze emalie bywają kłopotliwe, ale dobry top coat powinien poradzić sobie nawet z nimi. Tymczasem lakiery Delii po pokryciu ich warstwą Sally Hansen Insta-Dri schną jeszcze dłużej niż bez wspomagaczy z zewnątrz. Abstrahując od emalii niegrzeszących jakością, wyżej wspomniany wysuszacz z różnym skutkiem współpracuje z droższymi kosmetykami. Bardzo lubię lakiery L`Oreal, ale niektóre z nich długo zastygają. Myślałam, że pokrywając je warstwą dobrego top coatu, pozbędę się problemu, tymczasem spotkało mnie spore rozczarowanie. Po dwóch godzinach od aplikacji emalii przystąpiłam do przygotowywania kolacji i nagle spostrzegłam, że plastelinopodobny twór osadził się na rękojeści noża. Gdybym nie pokryła paznokci lakierem nawierzchniowym, w najgorszym wypadku doczekałabym się odgniotka... Z perspektywy czasu uważam, że wysuszacz Sally Hansen w przypadku niektórych emalii sprawdza się rewelacyjnie, po kilku minutach płytka jest sucha, a sam manicure odporny na odkształcenia mechaniczne, ale czasem tylko pogarsza sprawę.




Sally Hansen Insta-Dri top coat - połysk

Top coat Sally Hansen nadaje zwykłym, kremowym lakierom lustrzany połysk charakterystyczny dla emalii o żelowym wykończeniu. Lubię lakiery Colour Alike, ale większość z nich po dwóch-trzech dniach traci blask. Omawiany wysuszacz przedłuża żywotność lustrzanego połysku nawet do 5-7 dni, dzięki niemu nawet zwykły manicure wygląda efektownie.




Przedłużanie trwałości lakieru

Zauważyłam, że Sally Hansen Insta-Dri przedłuża trwałość emalii średnio o dwa dni, to całkiem przyzwoity wynik. Za sprawą wyżej wspomnianego wysuszacza lakiery Miyo nie odpryskują w dniu aplikacji.




Odgniotki

Do tej pory rezygnowałam z malowania paznokci, gdy wiedziałam, że za 2-3 godziny będę kładła się spać. Nauczyłam się, że większość posiadanych przeze mnie lakierów potrzebuje sporo czasu, aby porządnie wyschnąć. Nawet jeśli emalia sprawiała wrażenie dobrze utwardzonej, zdarzało się, że nazajutrz budziłam się z odbitą fakturą pościeli. Początkowo wszystko wskazywało na to, że top coat Sally Hansen pozwoli mi zapomnieć o odgniotkach, tak jednak się nie stało. Na niektórych emaliach pomimo pokrycia ich warstwą lakieru nawierzchniowego odbijała się faktura pościeli. Pragnę zaznaczyć, iż nie kładłam się spać 5 minut po pomalowaniu paznokci, zawsze czekałam przynajmniej 1,5 h, więc problem nie powinien występować.




Nawilżenie/wysuszenie

Podejrzewam, że to właśnie wysuszacz ponosi odpowiedzialność za pogorszenie stanu moich paznokci. Jeszcze nigdy moja płytka nie była tak sucha i łamliwa jak po kilkumiesięcznej przygodzie z Sally Hansen Insta-Dri. Zastanawiam się, czy na rynku można znaleźć wysuszacz wolny od alkoholu, ale obawiam się, że ten składnik odgrywa kluczową rolę w utwardzaniu kolorowych emalii. Jeśli nie znajdę specyfiku spełniającego moje oczekiwania, powoli będę wymieniała posiadane lakiery na szybkoschnące. Mam na oku kilka marek, które jeszcze nigdy mnie nie zawiodły.




Wydajność

Decydując się na Sally Hansen Insta-Dri top coat, miałam świadomość, iż nie zużyję tego produktu do końca, ponieważ mniej więcej w połowie opakowania lakier zgęstnieje i zamieni się w glutowaty twór. Tak też się stało. Z dobrodziejstw wyżej wspomnianego wysuszacza korzystałam przez 3 miesiące, później musiałam wyrzucić do kosza buteleczkę, która była do połowy pełna.




Zapach

Gdy korzystałam z wysuszacza, w powietrzu unosił się zapach charakterystyczny dla rozpuszczalników, w tym denaturatu, ale nie spodziewałam się niczego innego. Trudno tę woń uznać za przyjemną, ale na szczęście zdołałam się do niej przyzwyczaić.




Cena

Za top coat Sally Hansen w stacjonarnej drogerii zapłacimy ok. 28 zł, warto zamówić go przez internet, wówczas możemy zaoszczędzić nawet 10 zł.

Dostępność

Astor, Hebe, Rossmann, Superpharm, drogerie internetowe.




Skład

Ethyl acetate, Alcohol denat., Butyl acetate, Cellulose acetate butyrate, Acrylates copolymer, Trimethyl pentanyl diisobutyrate, Sucrose benzoate, Triphenyl phosphate, Nitrocellulose, Etocrylene, Isopropyl alcohol, Benzophenone-1, Dimethicone, Tocopheryl acetate, Carthamus tinctorius (safflower) seed oil, Hydrolyzed rice protein, PPG-2 dimethicone, Saccharide isomerate, Algae extract, Lavandula angustifolia (lavender) flower/leaf/stem extract, D&C violet No. 2 (CI 60725)

Podsumowanie

Zalety
  • przyspiesza wysychanie lakierów, ale nie wszystkich
  • nadaje lakierom lustrzany połysk
  • średnio o 2 dni przedłuża trwałość lakieru
  • zapobiega powstawaniu odgniotków, ale nie zawsze
  • dostępność, wysuszacz Sally Hansen znajdziemy w sieciowych drogeriach.

Wady
  • czasem wydłuża wysychanie lakierów
  • zdarza się, iż pomimo użycia top coatu na paznokciach odbija się faktura pościeli
  • Sally Hansen Insta-Dri pogorszył stan płytki, paznokcie stały się suche i łamliwe
  • kiepska wydajność, w połowie opakowania lakier gęstnieje i powstaje glut
  • nieprzyjemny zapach, charakterystyczny dla rozpuszczalników.


karminowe.usta

Przepis na piękne włosy – Sylveco odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany

Przez wiele lat nie byłam zadowolona ze swoich włosów, suche, matowe kosmyki nie wyglądały dobrze, na dodatek nieustannie się plątały. Ponadto miałam problem z suchą, łuszczącą się skórą głowy. Gdy zmieniłam pielęgnację na naturalną, nastąpiła wyraźna poprawa. Nie tylko pozbyłam się łupieżu, ale też włosy odzyskały zdrowy blask i przestały się łamać. Obecnie, po raz pierwszy od wielu lat, mogę powiedzieć, że jestem z nich zadowolona. To niewątpliwie zasługa odpowiednio dobranych kosmetyków, w tym Sylveco odbudowującego szamponu do włosów pszeniczno-owsianego. Czym urzekł mnie ten produkt?



Mycie
Początkowo najwięcej wątpliwości budziły właściwości oczyszczające pszeniczno-owsianego szamponu Sylveco, obawiałam się, że łagodne detergenty mogą nie poradzić sobie z warstwą silikonów, które nakładam na długość włosów. Tymczasem omawiany specyfik sprawił mi ogromną niespodziankę, nie tylko doskonale usuwa brud i zanieczyszczenia, ale również pozostałości kosmetyków pielęgnacyjnych i pianek, po które czasem sięgam w celu ujarzmienia niesfornych pasm. Szampon odbudowujący wprawdzie nie pieni się tak spektakularnie jak drogeryjne produkty, pod tym względem wypada nieco gorzej od Alterry i Alverde, ale nie ma to większego znaczenia. Najważniejsze, że kosmetyk Sylveco spełnia swoją funkcję i pozostawia włosy wolne od sebum oraz zanieczyszczeń.



Nawilżenie
Kiedy sięgam po szampony o naturalnym składzie, nie spłukuję ich od razu. Wychodzę z założenia, że skoro kosmetyk zawiera olejki i ekstrakty, należy im dać szanse, aby ujawniły swoje dobroczynne właściwości. W związku z tym, iż lubię długie, aromatyczne kąpiele, rozprowadzam szampon i pozostawiam go na włosach na jakieś 10 minut, w tym czasie relaksuję się i cieszę się chwilą. Zauważyłam, że omawiany produkt wpływa korzystnie na stan moich wysokoporowatych kosmyków, najwyraźniej polubiły one proteiny uzyskane ze zbóż, choć wcześniej nie przepadały za tego typu substancjami. Wszystko wskazuje na to, iż moje włosy dzięki systematycznej, odpowiednio dobranej pielęgnacji zmieniły się, ponieważ służą im kosmetyki, które wcześniej były za mało treściwe. Odbudowujący szampon Sylveco nawilża moje pukle, o czym najlepiej świadczy stan kosmyków tuż przy skórze głowy, z pewnością nie jest to zasługa odżywek, ponieważ te nakładam wyłącznie na długość.



Wygładzenie i miękkość
Zdaję sobie sprawę, że szampon to nie odżywka, ale cieszę się, gdy ten pierwszy choć minimalnie wygładza moje niesforne pasma. Pszeniczno-owsiany szampon Sylveco nie tylko realizuje plan minimum, ale robi znacznie więcej. Kiedyś myłam głowę późnym wieczorem i byłam tak zmęczona, że zapomniałam o nałożeniu odżywki. Obawiałam się, że po wysuszeniu kosmyków, moim oczom ukaże się dorodne siano, tymczasem spotkała mnie miła niespodzianka. Włosy były stosunkowo gładkie i miękkie, pod palcami nie wyczuwałam szorstkości.

Blask
Po użyciu szamponu odbudowującego Sylveco włosy odbijały światło niczym lustro, bardzo lubię ten efekt, zwłaszcza gdy w promieniach słońca widać miedziano-złote refleksy.


Rozczesywanie
Omawiany produkt stosunkowo dobrze radzi sobie z moimi niesfornymi, suchymi pasmami. Gdy zapomniałam nałożyć odżywkę, obawiałam się, że nie poradzę sobie z rozczesywaniem kołtunów. Na szczęście nie spełnił się czarny scenariusz i nie było tak źle, jak przypuszczałam. Mimo iż uniknęłam tragedii, szampon nie zastąpi odżywki, ponieważ ta druga wyraźnie ułatwia rozczesywanie.



Łupież
Odkąd odkryłam, że silne detergenty nie służą mojej skórze głowy i powodują jej wysuszenie, a w konsekwencji łupież, staram się sięgać wyłącznie po naturalne szampony. Produkt Sylveco nie zawiódł mojego zaufania. Szampon pszeniczno-owsiany stosowałam przez kilka miesięcy, w tym czasie nie miałam problemów z łupieżem.

Podrażnienie
Omawiany kosmetyk jest niezwykle łagodny, mimo iż moja skóra głowy do tolerancyjnych nie należy, stosowaniu produktu nie towarzyszył dyskomfort w postaci pieczenia, zaczerwienienia czy świądu.



Przetłuszczanie
Szampon odbudowujący Sylveco, pomimo iż zawiera łagodne detergenty, doskonale oczyszcza włosy i nie wzmaga ich przetłuszczania. Nie zauważyłam, żeby moje kosmyki przedwcześnie traciły świeżość, pod tym względem bohater niniejszej recenzji wypada podobnie jak produkty Alverde.

Zapach
Miłośnicy świeżych, cytrusowych kompozycji będą zadowoleni. Wprawdzie ja do nich nie należę, ba, wielokrotnie pisałam na blogu, że zapachu cytryny i pomarańczy nie lubię, ale woń szamponu pszeniczno-owsianego mi odpowiada. Podejrzewam, że to zasługa naturalnych olejków eterycznych, które są dużo przyjemniejsze w odbiorze od sztucznych komponentów masowo dodawanych do płynów do mycia podłóg.

Konsystencja
Szampon ma postać żelu, który nie jest tak galaretowaty jak produkty do mycia włosów ze stajni Alverde czy Alterry. Zważywszy na obecność łagodnych detergentów, dość dobrze się pieni i spełnia swoją funkcję.



Opakowanie
Kosmetyk umieszczono w butelce wykonanej z brązowego, półprzeźroczystego plastiku, dzięki czemu możemy kontrolować stopień zużycia produktu i w porę zaopatrzyć się w kolejne opakowanie szamponu. Zamknięcie typu „klips” działa sprawnie, toteż nie połamiemy sobie na nim paznokci. Opakowanie jest adekwatne do konsystencji produktu i pozwala wydobyć go do ostatniej kropli.

Wydajność
To niewątpliwie najbardziej wydajny szampon, z jakim miałam kiedykolwiek do czynienia. Butelka, która zawiera 300 ml kosmetyku, sięgnęła dna dopiero po dwóch miesiącach systematycznego stosowania, co przy moich włosach sięgających pasa stanowi nie lada wyczyn.



Cena
Za 300 ml szamponu musimy zapłacić 24 zł, cena nie jest niska, ale wydajność i działanie produktu w pełni ją rekompensują.

Dostępność
Zielarnie i sklepy internetowe.

Skład
Aqua, Lauryl glucoside, Cocamidopropyl betaine, Mel extract, Cocoglucoside, Panthenol, Hydrolyzed oats, Hydrolyzed wheat protein, Cyamopsis tetragonoloba gum, Lactic acid, Sodium benzoate, Cymbopogan schoenanthus oil.

Podsumowanie
Zalety
  • dobrze oczyszcza włosy i skórę głowy
  • nawilża kosmyki pod warunkiem, że pozostawimy go na włosach na kilka/kilkanaście minut
  • wygładza i zmiękcza pasma
  • nadaje włosom intensywny połysk
  • ułatwia rozczesywanie, ale nie zastąpi odżywki
  • nie powoduje łupieżu
  • ani razu nie podrażnił skóry głowy
  • nie wzmaga przetłuszczania
  • przyjemny, cytrusowy zapach, zawdzięczamy go naturalnym olejkom eterycznym
  • praktyczne, a zarazem estetyczne opakowanie, na którym zamieszczono informacje o działaniu składników obecnych w szamponie
  • wysoka wydajność, 300 ml produktu wystarczyło mi na 2 miesiące systematycznego stosowania
  • przyjazny skład.


Wady
  • cena nie należy do niskich, ale zważywszy na wydajność i działanie szamponu, inwestycja jest opłacalna
  • nie każdy ma dostęp do sklepu zielarskiego, ja akurat nie mogę narzekać.


karminowe.usta

Akcja regeneracja – Eveline Młode Dłonie odmładzający krem do rąk 8 w 1

Choć na co dzień nie mam problemów z dłońmi, zimą ich kondycja gwałtownie się pogarsza. Wystarczy jeden mroźno-wietrzny poranek, by stały się suche i spękane. Aby je zregenerować sięgam po odżywcze kremy do rąk, które zużywam w ilościach hurtowych. Jedne z nich spisują się lepiej, inne nieco gorzej radzą sobie z tym trudnym zadaniem. Do której kategorii zalicza się Eveline Młode Dłonie odmładzający krem do rąk 8 w 1?



Nawilżenie
Po zapoznaniu się z opisem producenta i jego deklaracjami miałam nadzieję, że krem upora się z przesuszoną i spękaną skórą dłoni. Specyfik Eveline rzeczywiście w pewnym stopniu poprawił ich kondycję, ale jego działanie okazało się niewystarczające. Zdaję sobie sprawę, że moje dłonie w grudniu znajdowały się w katastrofalnym stanie, dlatego postanowiłam ocenić krem, uwzględniając różne perspektywy.  Pragnę jednak zaznaczyć, iż produkt sam w sobie nie jest zły, podejrzewam, że świetnie sprawdzi się latem, ponieważ szybko się wchłania i spełnia swoją podstawową rolę. Jeśli jednak poszukujecie kremu do rąk do zadań specjalnych, to Eveline Młode Dłonie lepiej odstawić na półkę i poczekać, aż kondycja skóry ulegnie poprawie.



Regeneracja
Gdy stosowałam omawiany specyfik suche łuski zaczęły stopniowo znikać. Byłam przekonana, że za sprawą kosmetyki Eveline dłonie odzyskają jędrność i elastyczność, tak jednak się nie stało. W pewnym momencie nastąpiła stagnacja. Mogłam dokładać kolejne warstwy kremu, nosić bawełniane rękawiczki, a przestrzeń między palcami wciąż była sucha, spękana i zaczerwieniona. Zdaję sobie jednak sprawę, iż nie każdy specyfik do pielęgnacji rąk jest w stanie sprostać tak dużemu wyzwaniu. Gdy zmiany ustąpiły, za sprawą innego kremu, wróciłam do Eveline Młode Dłonie i byłam zadowolona z działania kosmetyku. Jeśli skóra jest delikatnie wysuszona, warto dać szansę omawianemu kremowi, ponieważ w przypadku problemów mniejszego kalibru jego właściwości regeneracyjne okazały się dostateczne.



Zmiękczenie
Eveline Młode Dłonie odmładzający krem do rąk 8 w 1 pozostawiał skórę przyjemną w dotyku. Specyfik przywracał jej miękkość, gładkość i elastyczność. Ocena dotyczy sytuacji, gdy dłonie znajdowały się w nie najgorszej kondycji. Gdy przeżywały gorszy okres, krem nie spisywał się już tak dobrze.



Konsystencja i film
Krem ma postać stosunkowo lekkiej emulsji, toteż świetnie sprawdzi się późną wiosną oraz latem, gdy staramy się unikać ciężkich, treściwych kosmetyków. Specyfik łatwo się rozprowadza, w związku z tym, iż szybko się wchłania, stanowi idealne rozwiązanie dla osób, które w ciągu dnia starają się zapewnić swoim dłoniom optymalny poziom nawilżenia. Po aplikacji kremu Eveline można powrócić do swoich obowiązków i planów, ponieważ nie pozostawia tłustej warstwy. Wprawdzie pokrywa ręce ochronną powłoczką, ale ta nie jest uciążliwa i nie powoduje uczucia dyskomfortu.



Zapach
Woń kremu Eveline z miejsca zaskarbiła sobie moją sympatię. Trudno ją jednoznacznie określić, niewątpliwie mamy tutaj do czynienia z subtelnym, kobiecym zapachem, który długo utrzymuje się na skórze. Dzięki wykorzystanym komponentom aplikacja kosmetyku jest przyjemnością, co przekłada się na systematyczne stosowanie.



Opakowanie
Biało-czerwona tubka przypadła mi do gustu, choć szata graficzna jest dość minimalistyczna, opakowanie wygląda estetycznie i zachęcająco. Producent nie zapomniał również o aspekcie praktycznym. Wydobycie kremu z tubki nie przysparza problemów, jednocześnie jest ona poręczna i mieści się w kobiecej torebce. Zamknięcie typu klapka działa bez zarzutu i nie stanowi zagrożenia dla naszych paznokci.



Wydajność
Zawartość tubki wystarczyła mi na 2 miesiące systematycznego stosowania, wynik ten uważam za satysfakcjonujący.

Cena
Za 75 ml emulsji musimy zapłacić ok. 9 zł. Cena nie jest wygórowana, więc warto wypróbować Eveline Młode Dłonie odmładzający krem do rąk 8 w 1, zwłaszcza wiosną i latem, ponieważ szybko się wchłania i nie pozostawia nieprzyjemnej, tłustej warstwy.



Dostępność
Astor, Hebe, Rossmann, Superpharm.

Skład
Aqua, Mineral oil, Glycerin, Macadamia ternifolia seed oil, Hydrogenated palm kernel glycerides, Hydrogenated palm glycerides, Dicaprylyl carbonate, Betaine, Propylene glycol, Glycyrrhiza glabra root extract, Urea, Hydrogenated polyisobutene, Anemarrhena asphodeloides root extract, Saccharomyces/ Xylinum/ Black tea ferment hydroxyethylcellulose, Hyaluronic acid, Acrylates/C10-30 alkyl acrylate crosspolymer, Triethanolamine, Panthenol, Allantoin, Polysorbate 20, PEG-20 glyceryl laurate, Tocopherol, Linoleic acid, Retinyl palmitate, DMDM hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Parfum.

Podsumowanie
Zalety
  • przyzwoicie nawilża dłonie
  • regeneruje umiarkowanie wysuszoną skórę
  • sprawia, iż ręce są miękkie, gładzie i przyjemne w dotyku
  • lekka konsystencja, krem szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy – idealny na lato
  • subtelny, kobiecy zapach
  • estetyczne i praktyczne opakowaniu, na czerwono-białej tubce nie połamiemy sobie paznokci
  • dobra wydajność, 75 ml emulsji wystarczyło na 2 miesiące systematycznego stosowania
  • niska cena
  • dostępność.

Wady
  • nie radzi sobie z mocną przesuszoną skórą dłoni, gdy ta jest spękana, lepiej sięgnąć po inny krem, a specyfik Eveline zostawić na lato, ponieważ jest to dobry produkt, ale nie sprawdza się jako kosmetyk do zadań specjalnych.


karminowe.usta

Kosmetyczne odkrycia 2014 roku - kolorówka i produkty do pielęgnacji włosów

2014 rok obfitował w kosmetyczne odkrycia, poznałam świetne pomadki w niskiej cenie i lakiery do paznokci, które na mojej płytce utrzymują się przez tydzień. Nie mogę też narzekać na odżywki i maski do włosów, w moje ręce trafiły produkty, które zdetronizowały dotychczasowych ulubieńców. O jakich specyfikach mowa?

Sylveco odbudowujący szampon do włosów pszeniczno-owsiany

To kolejny, a zarazem ostatni kosmetyk firmy Sylveco, który trafił do grona ulubieńców 2014 roku. Gdy sięgałam po szampon odbudowujący, początkowo obawiałam się, że nie poradzi sobie z grubą warstwą silikonów, jakie pozostawiła po sobie drogeryjna odżywka. Tymczasem specyfik, pomimo iż zawiera wyłącznie delikatne detergenty, świetnie poradził sobie z tym zadaniem. Szampon pszeniczno-owsiany doskonale oczyszcza włosy. Jestem zadowolona z niego do tego stopnia, iż zrezygnowałam ze stosowania silniej działających produktów. Skoro przez kilka miesięcy stosowania moje włosy nigdy nie sprawiały wrażenie oklapniętych i pozbawionych objętości, to nie widzę potrzeby katowania ich SLES. Szampon Sylveco nigdy nie podrażnił mojego skalpu, niebawem zaprezentuję go w odrębnej recenzji.



Balea maska do włosów z figą i perłami

Rok 2014 upłynął mi pod znakiem testowania produktów Balea. Część przywiezionych przez kuzyna kosmetyków okazała się niewypałem, ale przy okazji odkryłam też parę perełek. Jedną z nich jest niewątpliwie maska do włosów z figą i perłami. Gdy po raz pierwszy otworzyłam słoiczek, miałam ogromną wątpliwości, czy wodnista, biała emulsja poradzi sobie z moimi suchymi kosmykami. Tymczasem specyfik Balea zdetronizował mojego dotychczasowego ulubieńca, maskę do włosów z granatem i aloesem Alterra. Kosmetyk z figą i perłami świetnie nawilża moje suche pasma. Za sprawą maski włosy ulegają wygładzeniu i zmiękczeniu, nie pamiętam, kiedy moje końcówki były tak przyjemne w dotyku. Jednocześnie specyfik Balea nadaje kosmykom intensywny, zdrowy połysk. Moje zastrzeżenia budzi jedynie opakowanie, ma zbyt małą średnicę i zbyt wysokie ścianki, by bez problemu wydobyć resztki produktu.



Balea odżywka do włosów z figą i perłami

Moje włosy bardzo ją polubiły, aczkolwiek odżywka wypada nieco słabiej niż maska z tej samej serii. Dobrze nawilża włosy, całkiem przyzwoicie je wygładza, ale znam produkty, które spisują się nieco lepiej. Mimo to uważam, że warto wypróbować odżywkę z figą i perłami, ponieważ rzeczywiście poprawia kondycję kosmyków. Drogeryjne specyfiki lepiej wygładzają pasma, ale nie regenerują włosów. Oczywiście żaden specyfik nie naprawi rozdwojonych końcówek, te po prostu trzeba ściąć, ale może poradzić sobie z przesuszonymi kosmykami i przywrócić im blask. Jeśli Wasze włosy nie znajdują się w najlepszym stanie, to warto dostarczyć im solidnej porcji emolientów, które znajdują się w odżywce z figą i perłami.


Wellness & Beauty perełki do kąpieli z kwiatem czereśni i róży

Kosmetyki Wellness & Beauty do tej pory omijałam szerokim łukiem, ich opakowania nie wyglądały zbyt atrakcyjnie i nie zachęcały do zakupu. Jednak jakiś czas temu marka została poddana metamorfozie i sporo na tym zyskała. Na blogach natknęłam się na wiele pozytywnych opinii nt. lotionów do rąk, olejków do kąpieli oraz peelingów cukrowo-solnych. Lubię umilać sobie życie, dlatego gdy zobaczyłam różowe perełki do kąpieli, wiedziałam, że muszę je wypróbować. Ich skład prezentował się obiecująco. Choć perełki nie należą do najtańszych, za jeden słoiczek, którego zawartość pozwala przygotować trzy, w porywach cztery aromatyzujące kąpiele, musimy zapłacić ok. 9 zł. Inwestycja okazała się strzałem w dziesiątkę. Perełki roztaczają niezwykle przyjemny, kwiatowy zapach. Nuty charakterystyczne dla róży przeplatają się z aromatem kwiatów czereśni, wprowadzając mnie w błogi stan.



Kamill płyn do kąpieli Wild Rose Milk

To kolejny umilacz kąpieli, który ma za zadanie pomóc mi przetrwać do wiosny. Zima to dla mnie najgorsza pora roku, śnieg, mróz, wiatr i szybko zapadający zmrok sprawiają, że często dopada chandra. W związku z tym, iż nie zamierzam poddać się przygnębieniu, sprawiam sobie drobne przyjemności. Jedną z nich jest aromatyczna kąpiel. Jako miłośniczka kwiatowych kompozycji z przyjemnością korzystałam z dobrodziejstw płynu do kąpieli Kamill Wild Rose Milk. Długo zastanawiałam się, z czym kojarzy mi się ten zapach, w końcu odkryłam, że z wiosną i babcinym ogrodem. Producentowi udało się oddać woń dzikiej róży, która wyraźnie różni się od tej, jaką roztaczają kwiaty ozdobne. Płyn zapewnia kąpiel z dużą ilością piany.




Bielenda olejek do kąpieli z trawą cytrynową i zieloną herbatą

Bardzo lubię ten olejek, ponieważ jego zapach jest zbliżony do wody perfumowanej Green Tea Elizabeth Arden, której używała moja przyjaciółka. Ta woń budzi we mnie wyłącznie pozytywne emocje i przenosi w beztroskie czasy studiów, które obfitowały w wiele zabawnych wydarzeń. Olejek sprawia, iż wanna wypełnia się pianą. Pomimo obecności SLES nie wysusza skóra, ba, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że delikatnie ją nawilża. Za każdym razem, gdy chcę poprawić sobie humor, sięgam po olejek do kąpieli z trawą cytrynową i zieloną herbatą.



Róż Annabelle Minerals „Romantic”

Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nałożyć róż na policzki, dziś nie potrafię się bez niego obejść. Oczywiście zdarza mi się wyjść z domu bez makijażu, ale gdy już decyduję się na jego nałożenie, muszę ożywić policzki. W związku z tym, iż moje tempo zużywania kolorówki nie jest zawrotne, stawiam na minerały. To świetne rozwiązanie dla osób, które obawiają się, że w terminie przewidzianym przez producenta nie zdążą spożytkować specyfiku. Minerały nie psują się, ponieważ nie zawierają składników, dzięki którym mogłyby się rozwijać bakterie czy grzyby. Jeśli nie wkładamy do proszku brudnego pędzla czy palców, to możemy korzystać z jego dobrodziejstw przez wiele lat. „Romantic” to odcień idealny, ponieważ jest niezwykle delikatny i świetnie komponuje się z bladą cerą. Jasny, chłodny róż ożywia twarz w sposób naturalny, nieprzerysowany. Choć sprawia wrażenie matowego, drobinki niewidoczne na pierwszy rzut oka dyskretnie odbijają światło.







Golden Rose Velvet Matt nr 11, 13, 14, 16, 20

Jestem pomadkomaniaczką i nie zamierzam walczyć z tym nałogiem. Spośród wielu dokończeń dostępnych na rynku w sposób szczególny upodobałam sobie maty. Gdy w drogeriach pojawiły się pomadki Golden Rose, musiałam je wypróbować. Początkowo wybrałam dla siebie 3 odcienie: nr 11 (piękna malinowa czerwień), nr 13 (fuksja) i nr 20 (bordo). W związku z tym, iż szminki okazały się świetnie napigmentowane i trwałe, poczułam potrzebę powiększenia kolekcji o kolejne dwa sztyfty. Tym razem wybór padł na nr 14 (kolor dojrzałej maliny) i nr 16 (brąz). Wprawdzie poszczególne odcienie nieco różnią się jakością, nr 20 jest dość tępy, co utrudnia aplikację, ale jestem z nich zadowolona. Na moich ustach utrzymują się co najmniej kilka godzin. O dziwo, dobrze znoszą picie i drobne podjadanie. Z warg znikają równomiernie, warto jednak pamiętać o systematycznym nawilżaniu ust, ponieważ pomadki o matowym wykończeniu wysuszają skórę.






Vipera Elite Matt pomadka do ust nr 109 Hibiskus Tree

Długo poszukiwałam ciemnofioletowej, matowej pomadki, gdy zdążyłam o zapomnieć o swoim kosmetycznym chciejstwie, w centrum handlowym natknęłam się na stoisko Vipery. Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie obok pomadek. Przyjrzałam się poszczególnym odcieniom i wybrałam dla siebie dwa, w tym Hibiskus Tree, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Matowe szminki Vipery różnią się trwałością od swoich kuzynek z Golden Rose, na moich ustach utrzymują się nieco krócej, ale i tak wynik ten uważam za satysfakcjonujący. Wracając do Hibiskus Tree to wspomniany odcień przypomina mi jagodowy koktajl i tak też prezentuje się na ustach. Szminka z pewnością doczeka się szczegółowej prezentacji w odrębnym poście.





L`Oreal Volume Million Lashes So Couture tusz do rzęs

Byłam sceptycznie nastawiona do kolorówki L`Oreal, ponieważ kosmetyki tej firmy w najlepszym przypadku wypadały dość przeciętnie. Czasem warto jednak zrewidować swoje przekonania i dać jeszcze jedną szansę, maskara Volume Million Lashes So Couture jest tego najlepszym dowodem. Tusz od początku miał odpowiednią konsystencję i nadawał się do użytku. Nie przepadam za maskarami, które muszą odleżeć kilkanaście dni, zanim zagoszczą na rzęsach. Aplikator dołączony do tuszu pozwala dokładnie rozdzielić włoski. Kosmetyk L`Oreal nadaje głębię spojrzeniu, wyraźnie pogrubiając rzęsy. Jego dodatkowym atutem jest apetyczny, czekoladowy zapach.



Wibo Deep Black eyeliner

Kreska wykonana wzdłuż górnej powieki nigdy nie była moją domeną, gdyż przejawiam słabe zdolności manualne. Wiele dobrego słyszałam o eyelinerze Wibo, M.:* korzystając z jego dobrodziejstw, uczyła się malować jaskółki. Dziś jest mistrzynią w tej materii. Wprawdzie ja nie potrafię odtworzyć jej dzieła, ale dzięki eyelinerowi Wibo przekonałam się do kreski. Trening czyni mistrza, więc wszystko przede mną. Teraz przynajmniej wiem, jaki powinien być pędzelek, abym potrafiła się nim posługiwać. Eyeliner Deep Black pozwala uzyskać czarną kreskę wolną od prześwitów.




Sensique lakiery do paznokci Art Nails

Choć odkryłam je stosunkowo niedawno, postanowiłam wspomnieć o nich w podsumowaniu minionego roku. Na co dzień raczej stronię od brokatów, ale gdy pozwalają uzyskać niecodzienny efekt, robię wyjątek. Wszystko zaczęło się od fioletu (nr 192), koleżanka miała go na paznokciach, wyglądał obłędnie, więc poprosiłam ją o podanie nazwy lakieru. Nie byłabym sobą, gdybym przy pierwszej nadarzającej się okazji, nie kupiła tej emalii, korzystając z pomocy dobrej duszy:) W związku z tym, iż fiolet na moich paznokciach przetrwał bez uszczerbku 6 dni, a jego aplikacja jest łatwa i przyjemna, zdecydowałam się powiększyć kolekcję lakierów o „Pink Frost”, emalię, która przypomina oszroniony róż. Najnowszy nabytek również mnie nie zawiódł, szybko schnie, na jego korzyść przemawia również 6-dniowa trwałość. Marzy mi się czerń, ale ta od pewnego czasu jest niedostępna, mam nadzieję, że niebawem w pobliskich Drogeriach Natura uzupełnią braki.




Joko lakiery do paznokci „Find Your Color”

Kremowe lakiery Joko z serii „Find Your Color” świetnie współpracują z moją płytką. Na paznokciach utrzymują się od kilku dni do tygodnia, szybko schną i ładnie połyskują. Dodatkowym atutem emalii z tej serii jest szerokim pędzelek, który znacznie usprawnia aplikację. Jako posiadaczka szerokiej płytki cenię sobie tego typu rozwiązania.






Lancome Tresor Midnight Rose

To najlepszy dowód, że drogeriom opłaca się dorzucać do zakładów gratisy w postaci próbek perfum. Na Lancome Tresor Midnight Rose być może nigdy nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie niewielka buteleczka z atomizerem, którą otrzymałam w Douglasie jako miły dodatek do zakupów kolorówki. Róża w towarzystwie maliny jest niezwykle intrygująca, zmysłowa i kobieca. Próbka wystarczyła, aby przekonać mnie do zakupu pełnowymiarowego flakoniku, który notabene zdobi toaletkę, ciesząc przy tym oko. Fioletowa róża na gumce to dość oryginalny pomysł, ale w tym przypadku niezwykle trafiony.






karminowe.usta


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...