Żegnajcie podrażnienia!

Czasem trafiam na kosmetyki, które budzą we mnie sprzeczne uczucia. Specyfik, który dzisiaj zaprezentuję, należy do tego grona. Choć pomógł mi w podbramkowych sytuacjach, nie jest pozbawiony wad. Jeśli chcecie dowiedzieć się, czym podpadła mi emulsja łagodząca po opalaniu Floslek Sun Care, zapraszam do lektury;)


Wpływ na podrażnioną skórę
Choć używam wysokich filtrów i nie wyleguję się na słońcu, latem poparzyłam sobie ramiona. To bolesne doświadczenie sprawiło, iż doceniłam działanie balsamu. Emulsja firmy Floslek przyniosła ulgę rozpalonej, zaczerwienionej skórze. Stosowana na zmianę ze śmietaną potrafi zdziałać cuda. Jeśli wybieracie się na egzotyczne wakacje, warto zaopatrzyć się w ten produkt. W związku z tym, iż zbliża się termin przydatności, postanowiłam spożytkować resztki kosmetyku. Okazało się, że specyfik służy nogom podrażnionym wskutek depilacji. W moim przypadku usuwanie zbędnego owłosienia kończy się wysypem czerwonych, swędzących krostek. Wyżej wspomniana emulsja pomogła mi pozbyć się tych przykrych dolegliwości.


Nawilżenie
Osoby, które na co dzień borykają się z wymagającą skórą, nie powinny ograniczać się do bohaterki niniejszej recenzji. Niestety, emulsja wykazuje mizerne właściwości nawilżające. Po godzinie problematyczne partie ciała domagają się treściwego masła.


Wygładzenie
Kosmetyk pozornie poprawia kondycję skóry. Początkowo ciało jest gładkie i przyjemne w dotyku. Niestety, spotkanie z żelem pod prysznic obnaża prawdę. Suche, chropowate placki dają się we znaki.


Konsystencja
Biała, stosunkowo lekka emulsja rozprowadza się równomiernie. W odróżnieniu od naturalnych kosmetyków nie smuży podczas aplikacji. Choć balsam szybko znika ze skóry, pozostawia tłustą powłoczkę, którą można porównać do lepu na muchy.


Zapach
Nie odczuwałam dyskomfortu, gdy okazjonalnie korzystałam z dobrodziejstw wyżej wspomnianego produktu. Na dłuższą metę słodka, chemiczna woń staje się męcząca. Ten specyficzny zapach utrzymuje się na skórze przez kilka godzin.

Opakowanie
Emulsja znajduje się w biało-niebieskiej, plastikowej tubie, u jej ujścia umieszczono zamknięcie typu zatrzask. Początkowo opakowanie nie przysparzało problemów. Te pojawiły się, gdy kosmetyk zaczął sięgać dna. Wydobycie resztek specyfiku graniczy z cudem, do akcji muszą wkroczyć nożyczki.


Wydajność
Bohater niniejszej recenzji towarzyszył mi przez kilka miesięcy, aczkolwiek sięgałam po niego sporadycznie. Balsam traktuję jako produkt łagodzący podrażnienia. W tej roli spisuje się wyśmienicie.


Cena
Za 200 ml emulsji łagodzącej musimy zapłacić ok. 18-22 zł.


Skład
Aqua, Paraffinum liquidum, Glycerin, Propylene glycol, Sodium palmitoyl proline, Nymphaea alba flower extract, Polysorbate 20, Tocopheryl acetate, Ethylhexyl stearate, Ethylhexyl methoxycinnamate, Panthenol, Butyrospermum parkii butter, Dimethicone, Triethanolamine, Carbomer, Acrylates/C10-30/ alkyl acrylate crosspolymer, Imidazolidinyl urea, Allantoin, Parfum, Methylparaben, Propylparaben, Disodium EDTA, Limonene.

Reasumując: Emulsja Floslek Sun Care sprawdza się jako kosmetyk do zadań specjalnych. Choć stosuję mleczka z wysokim filtrem i nie wyleguję się na słońcu, latem poparzyłam sobie ramiona. Bohaterka niniejszej recenzji przyniosła ulgę obolałej części ciała. W związku z tym, iż zbliżał się termin przydatności, specyfik spożytkowałam na nogi, które podczas depilacji przeżywają katusze. Stosując emulsję Floslek, uniknęłam czerwonych krostek. Niestety, wyżej wspomniany produkt wykazuje mizerne właściwości nawilżające. Kosmetyk pozornie wygładza skórę, po kilku godzinach czar pryska. Suche, chropowate placki dają się we znaki. Specyfik pozostawia tłustą powłoczkę. Nie przepadam za tego typu „atrakcjami”. Lepki film sprawia, że czuję brudna. Emulsja charakteryzuje się słodką, chemiczną wonią. Ten zapach na dłuższą metę staje się męczący. Nie wiem, czy powrócę do bohaterki niniejszej recenzji. Chyba rozejrzę się za czymś innym.

PS Po jakie kosmetyki sięgacie, gdy podrażniona skóra daje się we znaki? Czy znacie sposób na czerwone krostki, które pojawiają się po depilacji?


karminowe.usta

Zakupowo - kosmetyki mineralne

Od pewnego czasu kosmetyki Lily Lolo cieszą się dużą popularnością w blogosferze. Nasycone róże i rozświetlacz, który pozostawia piękną taflę, przekonały mnie do złożenia zamówienia w sklepie internetowym polskiego dystrybutora. Naczelną kusicielką okazała się Karotka;) Gdy zaprezentowała „Surfer Girl”, wiedziałam, że ten produkt wcześniej czy później zagości na moich policzkach;) Zapraszam Was na prezentację nowych nabytków;)

Lily Lolo róż mineralny „Surfer Girl”
Marzyłam o chłodnym macie, który będzie imitował naturalny rumieniec. Niestety, nie miałam szczęścia do kosmetyków zamawianych przez internet. Zdaję sobie sprawę, że na skórze produkt może się utlenić. Każdy człowiek jest swoistym laboratorium biochemicznym. Nie toleruję rozbieżności pomiędzy opisem producenta/dystrybutora a tym, co znajduje się w opakowaniu. Jeśli zamiast proszku wpadającego w chłodny fiolet widzę kosmetyk, które sprawdziłby się w roli ziemi egipskiej, czuję się rozczarowana. Tym razem miałam pewność, że nie spotka mnie przykra niespodzianka. Karotka stara się wiernie odzwierciedlić kolory, jej szczegółowe opisy pozwalają uniknąć pomyłek. „Surfer Girl” idealnie wpisuje się w moje preferencje. Matowy, chłodny róż powinien współgrać z moim typem urody:)





Lily Lolo matowy cień do powiek „Black Sand”
Od kilku miesięcy rozważałam zakup cieni mineralnych, w końcu zrealizowałam swoje chciejstwo;) Wcześniej nie miałam do czynienia z sypką formułą, toteż nie wiem, czego mogę się spodziewać, gdy znajdę czas na makijaż oczu. Wierzę, że doświadczone blogerki udzielą mi cennych wskazówek związanych z aplikacją nowego nabytku;) Matowy, ciemny brąz wpada w czekoladową tonację. Wrzuciłam go do koszyka z myślą o podkreślaniu załamania powieki. Na ręce wygląda obiecująco. Niestety, niektóre kosmetyki nie sprawdzają się w „akcji”, o czym przekonałam się, pracując z wkładami Inglota. Na razie staram się myśleć pozytywnie. Kto wie, może „Black Sand” stanie się moim ulubieńcem?:)





Lily Lolo cień do powiek „Sand Dune”
W związku z tym, iż zakup pojedynczego cienia mineralnego mija się z celem, do wirtualnego koszyka dorzuciłam „Sand Dune”. W przypadku makijaż oczu stawiam na bezpieczne kolory. Szampański sypaniec odzwierciedla moje potrzeby. Choć nowy nabytek zawiera drobinki, jestem z niego zadowolona. Na skórze tworzy lśniącą taflę. Osoby, które miały do czynienia z rozświetlaczem „Stardust”, powinny zrozumieć moją euforię;) Cząsteczki obecne w cieniu nie wyglądają tandetnie, dyskretnie odbijają światło.





Lily Lolo rozświetlacz mineralny „Stardust” (próbka)
Ten produkt od pewnego czasu cieszy się dużą popularnością wśród blogerek. Swatche, opublikowane w internecie, przekonały mnie do zamówienia próbki. Wprawdzie otrzymałam 0,75 g proszku, ale zdaję sobie sprawy, że minerały są niezwykle wydajne. „Stardust” tworzy subtelną, lśniącą taflę. Ten efekt powinien przypaść do gustu osobom, które sceptycznie podchodzą do rozświetlaczy.





Lily Lolo podkład mineralny „Coco Caramel” (próbka)
Z pewnością zastanawiacie się, po co bladolicej taki odcień;) Postanowiłam całkowicie przerzucić się na minerały. Niestety, bronzery Lily Lolo są dość specyficzne. Większość z nich zawiera drobinki, a jedyny mat nie współgrałby z moim typem urody. Zważywszy na wyżej wspomniane niedogodności, zainwestowałam w ciemniejszy podkład. Swatche Agnieszki kazały się pomocne. Zależało na odcieniu, który wpada w biszkopt. Swego czasu używałam duetu Alverde. Jaśniejsza połowa doskonale komponowała się z moim typem urody. Niestety, nabytek z DMu szybko znika z twarzy. Mam nadzieję, że „Coco Caramel” spełni pokładane w nim nadzieje.




PS Co myślicie o kosmetykach mineralnych? Czy mieliście z nimi do czynienia? Jak podchodzicie do kolorówki w formie proszku?


karminowe.usta

Koniec ze zrogowaciałymi, popękanymi stopami?

Moje stopy nigdy nie napawały mnie dumą. Ich stan można było opisać za pomocą trzech słów: suche, spękane, zrogowaciałe. Stosowane przeze mnie kremy i peelingi nie przynosiły poprawy. W miarę upływu czasu coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jedynie skarpetki nasączone kwasami owocowymi są w stanie rozwiązać mój problem. W związku z tym, iż chwilowo nie mogę sobie pozwolić na intensywne łuszczenie, sięgnęłam po krem Oxedermil, w którym stężenie mocznika sięga 30%. Tak skoncentrowany preparat powinien rozprawić się ze zrogowaciałym naskórkiem. Czy wyżej wspomniany specyfik, wypuszczony na rynek przez Oceanic S.A., spełnił pokładane w nim nadzieje?


Złuszczanie
Choć spodziewałam się białych, odstających płatów, nie odnotowałam tego typu „atrakcji”. W związku z tym uznałam, że moje stopy są oporne na wysokie stężenie mocznika. O dziwo, po kilku tygodniach dostrzegłam wyraźną poprawę. Stopy stały się miękkie i gładkie, w niczym nie przypominały „tarki”, z którą wcześniej miałam do czynienia. W końcu przestałam zadzierać rajstopy;)


Nawilżenie
Obawiałam się, że krem o 30-procentowej zawartości mocznika może wysuszać skórę. Chcąc zapobiec niepożądanym zmianom, zaopatrzyłam się w treściwe masła. Na szczęście nie musiałam korzystać z ich dobrodziejstw. Wyżej wspomniany specyfik przyzwoicie nawilża stopy. Pod tym względem spisuje się lepiej niż kosmetyki, z którymi miałam wcześniej do czynienia. Jeśli Wasze pięty znajdują się w kiepskiej kondycji, warto zainwestować w produkt Oxedermil.


Zmiękczenie/wygładzenie
Efekty kuracji przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Nie pamiętam, kiedy cieszyłam się gładkimi, miękkimi stopami. Podejrzewam, że musiałabym sięgnąć do wspomnień z dzieciństwa;) Od gimnazjum walczę z chropowatymi piętami. Pumeksy, peelingi i tarki nie radzą sobie z moim problemem. Latem musiałabym wybierać pomiędzy wygodą a walorami estetycznymi. Niestety, klapki i sandały obnażają zniszczone stopy.


Konsystencja
Biała, półtransparentna emulsja jest stosunkowo lekka. Jej aplikacja nie nastręcza trudności. Kosmetyk szybko się wchłania. Wprawdzie pozostawia lepki film, ale jestem w stanie przymknąć oko na tę niedogodność. Specyfik nakładam na noc, po czym zabezpieczam stopy bawełnianymi skarpetkami z Rossmanna. To rozwiązanie pozwoliło mi ustrzec się przed tłustymi plamami na pościeli.


Zapach
Sięgając po krem do skóry z nadmiernym złuszczaniem i rogowaceniem, należy liczyć się z brakiem walorów zapachowych. W związku z tym, iż w miarę możliwości stawiam na bezwonne kosmetyki, nie czuję się rozczarowana. Wszak bohater niniejszej recenzji jest dedykowany osobom, które na co dzień zmagają się z łuszczycą, rybią łuską czy wypryskiem. Ludzie, którzy cierpią na schorzenia dermatologiczne, powinni unikać potencjalnych alergenów.


Opakowanie
Produkt znajduje się w białej, plastikowej tubce. W związku z tym, iż wykorzystane tworzywo jest stosunkowo miękkie, wydobycie resztek specyfiku nie przysparza problemów. Moje zastrzeżenia budzi nakrętka. Tego typu rozwiązania nie sprawdzają się przy kremach pozostawiających lepką powłoczkę. Proste opakowanie nawiązuje do estetyki charakterystycznej dla kosmetyków aptecznych.


Wydajność
Krem sięgnął dna po 5 tygodniach regularnego stosowania. Jego wydajność uważam za satysfakcjonującą.


Cena
Za tubkę, w której znajduje się 50 ml emulsji, musimy zapłacić ok 23 zł.


Dostępność
Hebe, Superpharm, apteki.


Skład
Aqua, Urea, Di-C12-13 alkyl malate, Glycerin, Octyldodecanol, Paraffinum liquidum, Butyrospermum parkii butter, Sorbitol, Cyclopentasiloxane, Polyglyceryl 4-isostearate, Sodium lactate, Cetyl PEG/PPG-10/1 dimethicone, Magnesium sulfate, Allantoin, Lactic acid, Cera microcristallina, Sorbitan sesquioleate, Hydrogenated castrol oil.


Reasumując: Krem do skóry z nadmiernym złuszczaniem i rogowaceniem okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie pamiętam, kiedy moje stopy znajdowały się w tak dobrej kondycji. Początki naszej znajomości nie zwiastowały sukcesu. Po specyfiku, który charakteryzuje się 30-procentową zawartością mocznika, spodziewałam się białych, odstających płatów, tymczasem nie odnotowałam tego typu „atrakcji”. W związku z tym uznałam, że moje stopy są odporne na Oxedermil. Ku mojemu zaskoczeniu, kilkutygodniowa kuracja przyniosła pożądane rezultaty. Pięty stały się gładkie i miękkie, w niczym nie przypominają „tarki”. Jeśli efekt utrzyma się do lata, będę mogła założyć klapki, nie narażając przy tym otoczenia na nieestetyczne widoki. Biała, lekka emulsja szybko się wchłania. Wprawdzie pozostawia lepki film, ale zabezpieczam stopy bawełnianymi skarpetkami. Produkt nie posiada walorów zapachowych. W związku z tym, iż uzyskane rezultaty przerosły moje najśmielsze oczekiwania, moja przygoda z kremem Oxedermil na pewno nie zakończy się na jednym opakowaniu.

PS W jaki sposób dbacie o stopy? Czy macie swoich faworytów wśród kosmetyków przeznaczonych do pielęgnacji tej części ciała?

karminowe.usta

Na tropie idealnego nudziaka

Od lat poszukuję idealnego nudziaka. W mojej kosmetyczce gościło wiele szminek, ale żadna z nich nie spełniała moich oczekiwań. Część z nich niewiele różniła się od korektora. Jako bladolica muszę wystrzegać się rozbielonych sztyftów, ponieważ tego typu kosmetyki fundują mi efekt topielicy. Swego czasu namierzyłam stosowny odcień, niestety, nie grzeszył on jakością. Tendencja do warzenia, eksponowanie bruzd i specyficzny posmak zniechęciły mnie do kontynuowania znajomości. Kilka miesięcy temu w moje ręce wpadła pomadka Alverde nr 20 „Pinky Beige”. Czy okazała się idealnym nudziakiem?


Kolor
Brudny róż, przełamany beżem, na moich ustach nie prezentuje się zbyt korzystnie. Muszę się sporo napracować, żeby przykryć naturalny kolor warg. Wyżej wspomniana szminka jest dla mnie za jasna. Wprawdzie nie przypominam topielicy, ale lepiej czuję się w ciemniejszych odcieniach. Myślę, że w przyszłości powinnam skupić się na pomadkach, które wpadają w brudny róż i brąz. Sztyfty z domieszką beżu nie współgrają z moim typem urody.


Wykończenie
Długo zastanawiałam się, jak scharakteryzować tę pomadkę. „Pinky Beige” zapewnia kremowe wykończenie. Usta sprawiają wrażenie mokrych, subtelnie odbijają światło. Ten efekt powinien przypaść do gustu właścicielkom wąskich warg.


Trwałość
Szminka Alverde szybko znika z ust. Po 2-3 h nie ma po niej śladu. Przyzwyczaiłam się, że nudziaki nie grzeszą trwałością. Niestety, pomadka posiada pewną wadę, która dyskwalifikuje ją w moich oczach. Bohaterka niniejszej recenzji ściera się nierównomiernie, pozostawia jasną obwódkę.


Pigmentacja
„Pinky Beige” charakteryzuje się przyzwoitą pigmentacją. Dokładając kolejne warstwy, można stopniować krycie.


Nawilżenie
Jako właścicielka suchych, wymagających warg chętnie sięgam po pomadki, które łączą walory estetyczne z właściwościami pielęgnacyjnymi. Szminka Alverde nawilża moje problematyczne usta, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że czerwony sztyft Paese lepiej radzi sobie z tym zadaniem.


Podkreślanie suchych skórek
Bohaterka niniejszej recenzji jest bezlitosna. „Pinky Beige” eksponuje suche skórki, jednocześnie wchodzi w załamania. W związku z tym, iż wyżej wspomniana szminka wykazuje tendencję do warzenia, jej zastosowanie jest mocno ograniczone. Po sztyft sięgam wówczas, gdy nie wychodzę z domu.


Migracja
Decydując się na aplikację „Pinky Beige”, musimy zachować czujność. Pomadka często przemieszcza się na zęby i wylewa poza kontur ust, toteż kontrolowanie makijażu w ciągu dnia staje się koniecznością.


Konsystencja
Za sprawą topornej konsystencji szminka rozprowadza się nierównomiernie. Niestety, nie znalazłam sposobu, który pozwoliłby uniknąć smug. Aplikacja przy pomocy pędzelka nie rozwiązuje problemu.


Zapach
Za każdym razem, gdy sięgam po „Pinky Beige”, odnoszę wrażenie, że korzystam z dobrodziejstw babcinej pomadki. Produkt charakteryzuje się specyficzną wonią, która nie każdemu przypadnie do gustu.


Opakowanie
Szminka znajduje się w zielonym, plastikowym opakowaniu. Obudowa jest na tyle solidna, iż nie ucierpiała wskutek zderzenia z kafelkami. Srebrne logo nie ściera się podczas eksploatowania sztyftu.


Testowanie na zwierzętach
Kosmetyki Alverde nie są testowane na zwierzętach.

Cena
Zakup „Pinky Beige” stanowi wydatek rzędu 2-3 euro. Niestety, nie pamiętam dokładnej ceny.


Dostępność
DM, drogerie internetowe, serwisy aukcyjne.

Skład
Ricinus communis seed oil, Talc, Hydrogenated vegetable oil, Hydrogenated rapeseed oil, Copernicia cerifera cera, Euphorbia cerifera cera, Glycine soja oil, Tricaprylin, Simmondsia chinensis seed oil, Olea europeae fruit oil, Shorea stenoptera seed butter, Alcohol, Tocopherol, Helianthus annuus seed oil, Ascorbyl palmitate, Maltodextrin, Parfum, Linalool, Limonene, Geraniol, Citronellol, Benzyl alcohol, +/- Mica, Cl 77491, Cl 77492, Cl 77499, Cl 77891, Cl 77163, Silica, Cl 75470, Ruby powder, Tin oxide.

Reasumując: Niestety, pomadka Alverde nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Brudny róż, przełamany beżem, nie współgra z moim typem urody. Wyżej wspomniana szminka jest dla mnie za jasna, toteż muszę się sporo napracować, żeby przykryć naturalny kolor warg. Wprawdzie nie przypominam topielicy, ale lepiej czuję się w ciemniejszych odcieniach, które nie zawierają beżowych tonów. „Pinky Beige” zapewnia kremowe wykończenie. Usta subtelnie odbijają światło. Sztyft szybko znika z ust. Po 2-3 h nie ma po nim śladu. Niestety, bohaterka niniejszej recenzji ściera się nierównomiernie, pozostawia jasną obwódkę. Wyżej wspomniana pomadka charakteryzuje się przyzwoitą pigmentacją. Dokładając kolejne warstwy, można stopniować krycie. Szminka Alverde nawilża moje problematyczne wargi, aczkolwiek nie zastąpi balsamu do ust. „Pinky Beige” eksponuje suche skórki, jednocześnie wchodzi w załamania. W związku z tym, iż wyżej wspomniany sztyft wykazuje tendencje do warzenia i migracji, jego zastosowanie jest mocno ograniczone. Po raz kolejny poszukiwania idealnego nudziaka zakończyły się fiaskiem.

PS Czy znaleźliście swój ideał wśród nudziaków? Jaki odcień najlepiej komponuje się z Waszym typem urody?


karminowe.usta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...